Długo wyczekiwany oszałamiający finał serii „Mroczna wyspa lodu”. Wielki Czwartek. Mroźna bezwietrzna noc. W Siglufjörður natura zawsze była okrutna i nieokiełzana, ale o tej porze roku było w niej nie tylko coś bardziej mrocznego, ale jakby bardziej głębokiego i dalekiego. Kiedy Ari Thór dotarł do głównej ulicy dreszcz przeszedł mu po plecach. Na brzegu chodnika młoda kobieta leżała w kałuży własnej krwi; jej ciało było wykręcone w nienaturalnej pozycji, która nie pozostawiała cienia wątpliwości, że musiała skoczyć z dużej wysokości. Nie trzeba było lekarza, by stwierdzić, że nie żyła. Wyglądało na to, że cała krew pochodziła z jej głowy; najprawdopodobniej miała strzaskaną czaszkę. Jej spojrzenie było upiornie nieobecne; oczy miała szeroko otwarte, ale puste, jakby wpatrywały się w nicość.