Jesteś fanem Rodziny Addamsów, a przygody Wednesday wywołały u ciebie niedosyt? A może czytałeś "Serię niefortunnych zdarzeń" i szukasz czegoś podobnego? "Swiftowie" to powieść utrzymana właśnie w tym specyficznym poczuciu humoru, które do wspomnianych tytułów przyciągnęło miliony. U Swiftów nic nie jest normalne. Od samego początku. W tej rodzinie nie nadaje się imion, lecz się je wybiera - kompletnie losowo, korzystając z pomocy Słownika Rodu. Imię nowego Swifta trafia od razu na płytę nagrobną, w końcu żywym jest się zaledwie kilkadziesiąt lat, martwym zaś wieczność. Pewnego majowego poranka cała rodzinka uczestniczy w pogrzebie arcyciotki Schadenfreude, zresztą nadzorowanym przez nią samą. Zdaniem ciotki pogrzeb to przecież prawie jak ślub, więc członkowie rodziny zostają zagonieni do ćwiczeń i prób, bo tak ważna uroczystość musi przebiec idealnie. Jeśli to wprowadzenie brzmi ciekawie, to należy w tym momencie wspomnieć, że historia dopiero się rozpoczyna. Przed Swiftami doroczny zjazd rodzinny, poszukiwanie zaginionego skarbu... I ciotka Schadenfreude zrzucona ze schodów. O tym, co będzie dalej, opowie już książka. "Swiftowie" to debiutancka powieść Beth Lincoln. Powstała jako wyraz przywiązania do gotyku, literatury, a zwłaszcza kryminałów. Jest również nawiązaniem do własnych doświadczeń autorki, która miała okazję wychowywać się na dawnej wiktoriańskiej stacji kolejowej. Z takiego połączenia musiała powstać zwariowana rodzinka.